Obchody Wielkanocy wg Oskara Kolberga wyglądały w Radomskiem niemal identycznie jak w Krakowskiem – i to zarówno u szlachty, jak i ludności wiejskiej. Zaznacza on jednak, że w naszym regionie częściej pojawiała się na stołach dziczyzna, co spowodowane było bliskim sąsiedztwem puszczy, lasów: Zaznaczyćby chyba wypadało, że częściej niż tam spotykało się tu dawniej na stole zwierzynę, gdy jeszcze puszcze i las zalegały większe niż kraju obszary[1].
Święcenie pokarmów odbywało się w Wielką Sobotę lub rano w Niedzielę Wielkanocną. W przypadku, gdy we wsi nie było kościoła, ksiądz przyjeżdżał do dworu lub wybranej chałupy i tam kropił wodą przyniesione przez włościan, zebrane w jednym miejscu, święconki.
W Sobotę wieczorem lub w Niedzielę zrana, dzwony kościelne oznajmiają światu nowinę wielką Zmartwychwstania Pana. Nabożeństwo zastawało kościół pełny, gdzie miano zwyczaj przepędzić kilka godzin ostatniej nocy postu. Skoro kapłan odmówił: Alleluja! – powtarzali je z cicha, jakoby niem witając się radośnie, poczem wracali do domów. Tam przybywał kapłan z parafii dla poświęcenia wielkanocnych zapasów; przezorna gospodyni baczyła pilnie, aby wszystkie szynki, kiełbasy, placki, baby i t. d. dostały po kropli błogosławionej wody, ta bowiem odejmuje im wszelką szkodliwość[2].
A także:
Na wsi (w okolicach Krakowa) włościanie, ułożywszy swoje święcone na miskę i w koszyk, niosą takowe w Sobotę wieczór albo w Niedzielę rano pod kościół, lub pode dwór (wsi gdzie kościoła niema) stawając rzędem na podwórcu, i oczekując aby przez kapłana święconą wodą pokropione zostało[3].
Zarówno święcone, jak i świąteczne stoły, zróżnicowane były w zależności od zamożności – włościańskie skromniejsze, szlacheckie wystawniejsze. Wszędzie jednak znajdować musiały się jajka, chleb, kawałek mięsa, kiełbasy, sól, chrzan, świąteczny placek.
Pierwszy dzień Świąt zarezerwowany był dla rodziny i najbliższych przyjaciół, drugiego dnia spotykano się z sąsiadami.
Na co zamożność domu, zręczność gospodyni i szafarki, kunszt pasztetnika i kucharza, często i dowcip pana dyrektora zdobyć się mogły, wszystkiego używano ku bogactwu i ozdobie Święconego. Zastawiano niem stoły ogromne, ciągnące się wzdłuż sali jadalnej. W środku stał baranek z chorągiewką, misternie wyrabiany z masła, z wełną lekką jak puch, z oczyma drogich kamieni. W około zastawiano, wedle zamożności domu, to dziki, wieprze i jelenie upieczone w całości i wypchane drobną zwierzyną, to szynki i prosięta lub drób, to zwoje kiełbas sięgające aż do pułapu, to różne wędzonki, ozory, półgęski i stosy jaj malowanych na rakowe. Dalej placki przeróżnego rodzaju i ciasta z bakaliją, baby potwornej wielkości, kołacze i jajeczniki, serowce, maczniczki, przekładańce i mazurki. Napitku wszelkiego rodzaju dostatek: wódki, piwa, miody i wina w butlach, krużach, garncach i antałkach. Układano zaś specyały w sposób, aby wyobrażały jedną myśl, alegorycznie lub symbolicznie reprezentowaną do czego. iż były nieraz potrzebne sentencye, przychodził w pomoc pan dyrektor. Lecz dawne święcone z dawną zamożnością zniknęły. Dzisiaj, jeśli bogactwo onych zmniejszyło się, nie zmienił się sposób ich używania. Gospodyni zaczyna naprzód od czeladzi, parobków, służby, każdemu udzielając po części. Kiedy (po rannem nabożeństwie) zejdzie się rodzina i przyjaciele, częstuje wszystkich jajkiem święconem dzieląc je na części, z których jedną bierze do ust, przyczem wzajemne składają się życzenia, aby w zdrowiu i pomyślności dozwolił Bóg doczekać następnej Wielkiejnocy. W pierwsze święto schodzą się zwykle domowi, krewni i najbliżsi przyjaciele; w drugie przyjeżdżają łaskawi sąsiedzi[4].
Natomiast u włościan:
Święcone to składa się: z dużego bochenka chleba pieczonego w domu lub kupnego, z kilku jaj obłupanych, z chrzanu utartego zbitego w gałkę, z kawałka mięsa wędzonego wieprzowego a czasem i wołowego, z kiełbasy, z serka i masła zrobionego w Wielką Sobotę rano (nabiał ten jest niezbędny do poświęcenia, na ten cel, aby się darzył przez rok cały, i mieści się w „jasełku” czyli na małej miseczce czy puszce z drzewa toczonej); baby bogatsze dodają niekiedy jeszcze do tego zaprawione w galarecie nogi wołowe, co nazywają garlitą. Wszystko to przystrojone w „bustyn” (bukszpan). Obecni przy święceniu organista i grabarz, otrzymują do kosza od każdej baby po jajku w łupinie lub po kilka; są one białe, a bardzo rzadko zdarzy się widzieć między niemi malowane, i to wówczas na czerwono. W niedzielę rano, zanim pójdą do kościoła, czasami przed resurrekcyą jeszcze, siada gospodarz za stołem, a wyłożywszy święcone na stół, obdziela niem rodzinę. Naprzód piją gorzałkę, potem jedzą chleb z masłem, w końcu jaja i mięsiwo, – kosteczki zaś po mięsie święconem zakopują w polu, żeby im krety i myszy pola tego nie psuły. W dzień wielkanocny raz tylko palą w piecu lub na kominie, a to aby ugotować obiad, złożony powszechnie z barszczu na szynkowej wodzie (po szynce pozostałej), z kaszy tajonej lub klusków palonych, a szczególniej z makaronu z jakiejkolwiek, choćby najgrubszej, zrobionego mąki[5].
Nie brakowało też elementów magicznych, próby zapewnienia sobie dobrej przyszłości, zabezpieczenia przed złym losem.
Placek wielkanocny na drobne kawałki połamany, rozdają między krewnych i przyjaciół; ci chowają je starannie do następnego roku, dla ubezpieczenia się od wszelkich nieszczęść, jakieby ich w ciągu roku spotkać mogły[6].
Kolberg wspomina też o zakazie karmienia kur choćby okruchami z poświęconych pokarmów, gdyż miało to spowodować, że nie będą się one niosły:
Na Wielkanoc strzedz należy, aby kury nie jadły święconego (nie trzeba im okruch z niego rzucać), bo będą piały, a jaj nie będą miały (niosły)[7].
W drugi dzień Świąt powszechny był zwyczaj wzajemnego oblewania się wodą, zwany śmigusem.
Pod Sandomierzem (wsie: Góry-wysokie, Łukawa, Sobótka) nazywają dzień ten dniem świętego Lejka. Parobcy z pełnemi wody konewkami, idą wtedy do tych chałup, gdzie są dorosłe dziewczęta. Jeśli dziewczyna się nie spostrzeże, zlaną jest przez wchodzących od głowy Do stóp. Jeśli zaś dostrzeże ich nim wejdą, ucieka na strych wziąwszy ze sobą naczynie z wodą, i ztamtąd oblewa wchodzących do sieni chłopaków. Gdy zejdzie ze strychu, parobcy odwzajemniają jej się, lubo już mniej natarczywie. Rodzice częstują tych gości plackiem, mięsem i wódką[8].
Kolberg przytacza też , za K. W. Wójcickim, pieśń o dyngusie, znaną tylko w okolicy Opoczna, gdzie dyngus nie oznacza oblewania się wodą, ale chodzenie po kolędzie. Wójcicki pisał: Małe wiejskie pacholęta obchodzą chaty sielskie, a po prześpiewaniu otrzymują dary, z których robią sobie wspólną ucztę i zabawę. Pieśń brzmi:
Jestem żołnierz zbrojny,
Przyjechałem niedawno z wojny.
Zbiłem Turków seść tysięcy,
a Tatarów jesce więcy.
Tak przedemną uciekali,
az z koni na łby spadali.
Kury się nie boję,
bo na jej zdrowiu stoję.
Wlazłem z niemi pod strzechę,
miałem wielką uciechę.
A ja z góry nieboracek,
urwał mi się z torbą placek.
A idę ja placka sukać,
a baby mię ożogami śturgać:
Bij, zabij! wołają,
tych zołnierzy, co kury zjadają.
Ja te słowa wnosę,
i państwa dobrodziejstwa o dyngusem prosę.
Dawną melodyę do tej pieśni teraz lud zatracił, i dziś jest to więcej oracyą deklamowaną, niż pieśnią, bo i tekst sam, jak widać z niejednostajnego wierszowania, uległ niemałej zmianie, co już na wielu innych pieśniach zbieracze ich dostrzegli.
W zabytkach piśmiennych, a szczególniej w rozlicznych broszurach wierszem i prozą
z 16go i 17go wieku, spotykamy się często z wyrzutami na żołnierzy ówczesnych, że łupili biednych kmieci, a kury, gdzie tylko przez wieś przechodzili, zręcznie wykradali. Wszakże
i kokosza wojna nie z czego innego nazwaną została za czasów króla Zygmunta Starego[9].
Kolberg przytacza też inne dyngusowe pieśni, na przykład z okolic Głowaczowa:
1. Chodziliśmy po dyngusie,
śpiewaliśmy o Jezusie.
2. W wielgi cwartek, w wielgi piątek,
cierpiał Pan Jezus za nas smutek.
3. Za nas smutek, za nas rany,
za nas grzesne chrześcijan.
4. Trzech zydowiąt, jak katowiąt,
Pana Jezusa umęczyli.
5. Umęczyli, ukrzyżowali,
Do krzyza go przykuwali (v. przywiązali)[10].
Z okolic Sieciechowa (Bąkowice):
Przychodzimy po dyngusie, zaśpiewamy o Jezusie[11].
Zapisał też wersję, że chłopcy chodzą nie po dyngusie, a po śmigusie (z okolic Opatowa):
Przyślimy tu po śmigusie,
zaśpiewamy o Jezusie[12].
Chłopcy po dyngusie chodzili po wsi z kogutkiem zrobionym z pakuł i przystrojonym piórami. Kogut symbolizował popęd rozrodczy, wojowniczość. Śpiewali przy tym przyśpiewki o treści proszącej. Od gospodyń otrzymywali najczęściej pisanki, ale czasem i drobne pieniądze.
Pieśń z Przysuchy:
1. Pan gospodarz
przechadza się,
oj przechadza się,
przegląda się.
2. W zielonym gajiku
biała kamienica,
zieleni, zieleni
na polu pszenica.
3. Dajze panie Boze,
żeby się rodziła,
zebyśwa do państwa
na żniwa chodziła.
4. Lato idzie,
zima schodzi,
oj nas kogutek
boso chodzi.
5. A złózcie się
po grosowi,
kupcie buciny
kogutkowi.
6. Na zielonej łące
paśliśmy zające,
paśliśmy i sarny,
bo nam same żarły.
7. Na zielonej łące
wrona jaje piła,
zeby się dziewczyna
zawse rumieniła.
8. Leciały gołąbki,
leciały i siwe,
zaleciały ony
na insą dziedzinę.
9. Moje gołąbecki
coście wy słysały
w tej stronie, w tej stronie,
coście tam bywały?
10. Słyseliśmy
taką nowineckę:
trzech się braci siekło
o jedną dziweckę.
11. A jednemu bratu
kosulinę syła,
a drugiemu bratu
konika wodziła,
a trzeciemu bratu
sama miła była.
(Przestroga i prośba).
12. Moja gospodyni,
przykażcie tym córom,
zeby nie chodziły
do stodoły dziurą;
13. cielętom po siano,
krowom po zgoniny.
Dęgus, dęgus, dęgus
pani gospodyni[13].
Dziewczęta z kolei w Poniedziałek Wielkanocny obchodzą wieś z gaikiem, czyli gałązką zieloną przystrojoną we wstążki i kwiatki. Wstępują do każdej chałupy i śpiewają potrząsając nią.
1. U nasego pana
zielona podłoga,
zjeżdżają się goście
jak do Pana Boga.
2. Jedni przyjeżdżają,
drudzy wyjeżdżają,
u nasego pana
goście przebywają.
3. Nas gaicek
z lasa idzie,
przyglądają mu się,
rozmaici ludzie.
4. A idzie on idzie
po lipowym moście,
napotykają go
panowie i goście.
5. Pani gospodyni
w okieneczku stoi,
a stroi się stroi,
bo jej tak przystoi.
6. A pan jegomość
stoi w rogu stoła,
suknia na nim
we złociste koła.
7. a capecka
z karmazynu,
pan jegomość
tego domu.
8. Pani gospodyni
klucykami brząka,
a dla nas to dla nas,
podarunku suka.
9. A dajciez nam dajcie,
co nam macie dać,
nie będziemy my tu
długo cekać.
10. Nie dajciez nam
dwóch albo jednego,
bobyśmy się bili
naokoło niego.
11. A dajciez nam
trzy albo ctery,
to się niemi
podzielemy.
12. Dziękujemy państwu
za te piękne dary,
co nam je państwo
podarowali.
13. Na polu pszenica
zeby taka była
jak na wodzie
bywa trzcina;
dajze Panie Boze
zeby ja ją zyna (żęła)[14].
W Molendach nastoletnie dziewczęta obnoszą rozłożystą gałąź jedliny albo choiny, przystrojoną różnokolorowymi wstążkami, tasiemkami, śpiewając przy tym:
1. Nas gaik zielony,
pieknie ustrojony.
Ustrojiły ci go
Molendzkie panienki.
2. Nas gajicek idzie
sobie do browaru, –
za nasym gajikiem
chłopacyska chmarą.
3. Nas gajicek idzie
sobie do sadzawki, –
za nasym gajikiem
kwaterka gorzałki[15].
W okolicy Radomia z kolei dziewczęta śpiewały:
Gajicek zielony pięknie ustrojony
bo go ustroiły tutejse dziewczyny[16].
Dziewczęta chodzące z gaikiem również otrzymywały drobne dary, najczęściej w formie poczęstunku.
Ten wielkanocny czas wiosennej radości trwał aż do Zielonych Świątek.
O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, Kraków 1871, t. 5, Krakowskie, cz. I.
O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, Kraków 1887, t. 20, Radomskie, cz. I.
[1] O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, Kraków 1887, t. 20 Radomskie, cz. I, s. 104.
[2] O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, Kraków 1871, t. 5 Krakowskie, cz. I, s. 281-282.
[3] Jw., s. 282-283.
[4] Jw., s. 282.
[5] Jw.
[6] Jw.
[7] Jw.
[8] O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, Kraków 1887, t. 20 Radomskie, cz. I, s. 104.
[9] Jw., s. 104-105.
[10] Jw., s. 105.
[11] Jw.
[12] Jw.
[13] Jw., s. 105-106.
[14] Jw. s. 106-107.
[15] Jw., s. 107.
[16] Jw., s. 108.