Zamknij

Jan Czapka

Jan Czapka

Rolnik, wynalazca, konstruktor ze Starego Ciepielowa

Stary Ciepielów to miejscowość, którą w ostatnim trzydziestoleciu ubiegłego wieku jednoznacznie kojarzono z uznawanym za najwybitniejszego chłopskiego wynalazcę Janem Czapką.

Proponuję Państwu podróż następującą: z Radomia drogą krajową nr 12 docieramy do Zwolenia, stamtąd drogą krajową nr 79 jedziemy w kierunku Ciepielowa, lecz nie dojeżdżając do tej miejscowości skręcamy przed mostem na rzece Iłżance w lewo, w drogę lokalną w kierunku Chotczy. Tu w odległości ok. 2 kilometrów leży Stary Ciepielów, miejscowość, którą w ostatnim trzydziestoleciu ubiegłego wieku jednoznacznie kojarzono z uznawanym za najwybitniejszego chłopskiego wynalazcę Janem Czapką. W jednym z artykułów w ostatnim, 8 tomie „Wsi Radomskiej” znalazło się takie stwierdzenie: „fenomen Jana Czapki, działającego w radomskiem, każe ująć w planach kolekcjonerskich i ekspozycyjnych świadectwo jego dokonań. Muzeum Wsi Radomskiej winno podjąć pilne starania o pozyskanie egzemplarzy konstrukcji Czapki; sądzę, że do zdobycia byłyby jeszcze słynne ładowacze Skrzat, a może nawet maszyna do zbierania stonki? W kwestii programowo realizowanego przez tę placówkę dokumentowania współczesnego obrazu wiejskiej autarkii – owo bardzo istotne zadanie wydaje się być już jednym z pilniejszych.” A rzeczywistość? Wprawdzie egzemplarz Skrzata znajduje się we własnym gospodarstwie pana Jana, przepisanym ostatnio córce, ale jest tam niezbędny. Gdzieś w pobliżu pracuje zaś pierwszy w ogóle wykonany Skrzat – także nie na sprzedaż, podobnie jak łupak do drewna, używany przez młynarza w okolicach Ciepielowa. O innych maszynach wymyślonych przez Jana Czapkę i wykonanych w jego warsztacie, które realnie istniały by w terenie, na razie dowiedzieć się nie zdołaliśmy…

86-letni pan Czapka wita z uśmiechem i dziarsko podaje dłoń, chętnie godzi się na rozmowę. Oddajmy mu więc głos – oto jak wspomina początki swej działalności i sytuacje, w których ujawniał się jego talent.

Warsztat – warsztat to jest nieczynny w tej chwili, chociaż to już nie w ruchu, ale coś tam jest, zobaczyć maszyny można. Właściwie, moja pierwsza działalność, taka – warsztat prywatny, to po przyjściu do władzy Gomułki trochę się poluzowały te warunki, otworzyłem warsztat ślusarsko-mechaniczny w Krajence, powiat Złotów. Ja tam się znalazłem dlatego, że rozpocząłem pracę w zakładach energetycznych okręgu bydgosko-toruńskiego i konkretnie, to jest w Złotowie tam, byłem najpierw takim brygadzistą, podnosiliśmy zniszczone sieci wysokiego napięcia podczas działań wojennych (…) Tam byli przeważnie autochtoni, którzy po prostu bez energii elektrycznej nie umieli żyć. Tam już był młynek do kawy, tam już była maszynka do mielenia mięsa, tam były piece elektryczne do pieczenia chleba no i wszystkie inne maszyny rolnicze i tak dalej i tak dalej. Więc gdy energii zabrakło, to – no, nie umieli żyć. I u nas teraz też, niechby teraz też… to by to samo, stanął, rozłożył ręce i nie wiedział co dalej (…) Ja od maleńkich, od młodych lat miałem takie zdolności twórcze, coś zawsze chciałem robić. Takim fajnym przykładem jest, że na wsi – bo ja pochodzę stąd niedaleko, ze wsi Dąbrowa, mój ojciec był rolnikiem na 25 hektarów, nas było dwoje, no, mnie jako chłopaka tam dali do gimnazjum, matka żebym był księdzem, ojciec żebym był adwokatem, a ja chciałem do jakiejś szkoły zawodowej. Tak miałem ciągoty do tego, no, ale przykład taki, jeszcze do szkoły nie chodziłem – podczas zimy chłopy się schodzili do jednego mieszkania, kobiety do pierza darcia, no i taki mądrzejszy był, panie, i zaczął opowiadać, co on na świecie widział. Pojechał na targ do Zwolenia, i przyszedł, mówi, widziałem takie coś, co to jechało, samo jechało bez dyszla, a jak beczało – to nie daj Boże, mówi. A to samochód. Ja później wiedziałem jaki, Amor się nazywał ten samochód [samochód osobowy Amor z silnikiem o mocy 16 KM produkowano w Niemczech, w Kolonii, w latach 1924-1925 – T.D.]. To ja sobie też taki zrobię. No, może miałem pięć lat wtedy. I z drzewa zrobiłem, samochód, tak że miał układ kierowniczy! No oczywiście koła, wszystko, tam silnika nie było tylko jeden jechał a dwóch pchało, ale była możliwość sterowania nim, tak! To był wielki wyczyn dla takiego, panie, który tylko słyszał tam coś (…) A drugi to był przypadek, ja jako gimnazjalista, podczas wakacji – a tam w Solcu nad Wisłą, gdzie gimnazjum, nie było tej sieci, energii, tylko taki agregat prądotwórczy – no i mnie się to bardzo podobało, bo w Dąbrowie w domu lampa, nafta śmierdziała, panie, no i podczas wakacji – to ja sobie zrobię u siebie światło elektryczne. Ja już dużo czytałem na ten temat, wiedziałem jak się wytwarza prąd elektryczny, na jakiej zasadzie, prądnica i tak dalej, no i w końcu postanowiłem zrobić taką turbinę powietrzną. No, wiatrak, i prądnicę, prądnica to była z czołgu, takiego Tygrysa wymontowana, 24-voltowa, w lesie tam stał [w lesie koło Dąbrowy doszło do starcia polskich czołgów z niemiecką dywizją zmotoryzowaną w początkach kampanii wrześniowej 1939 – T.D.]. Przełożenie zrobiłem, przekładnia to pamiętam, było takie polskie działo przeciwlotnicze, i korbką się kręciło, to były z brązu koła zębate, skośne cichobieżne, i to wymontowałem. Tak że jak był taki wiater że się gałęzie kołysały, to już, panie, był prąd. No ale… To było, proszę pana, w 42 roku. Ale to jeszcze nie wszystko. Bo co wiater szybciej zawionął, to zaświeciło, jak osłabł, to zgasło. Ojciec, panie wyśmiał, „mówiłem ci, że to nic z tego nie będzie?” Mówiłem – tatuś, to będzie, tylko trzeba akumulator. Żeby nadmiar tego prądu szedł w akumulator… Ja miałem trochę pieniędzy ze sprzedaży gołębi, i, proszę pana, rowerem pojechałem do Radomia i tak chodzę po Radomiu po tych ulicach, i tak zaczepiam, widzę po ubraniu, usmarowane smarem, może mechanik, to zatrzymałem. Panie, sprzedałby mi pan akumulator (…) Ja proszę, 12-woltowy akumulator, taki samochodowy mi sprzedał, to ciężar taki, ja to, panie, wziąłem, dali mi tam sznurków, pod ramę pod rower przywiązałem ten akumulator, proszę ja was, z Radomia ten rower przyprowadziłem. No i oczywiście podłączyłem, miałem regulator napięcia, to wszystko jak samochodowe było, no i tego, podłączyłem, no, zaświeciło. 24-woltowe żarówki były, no i świeciło. To wtedy Kuliński, lekarz taki i aptekarz, to wszyscy przyjechali do mnie oglądać te światło, bo tu w Ciepielowie nie było, nigdzie, tylko w Starachowicach to była sieć. Kto widział na wsi u chłopa światło. No ale to nie wszystko, panie, bo świeci się ładnie, dobrze, nawet matce przerobiłem żelazko, ze złomu takie przyniosłem żelazko elektryczne, i przerobiłem z 220 volt na 24, no i jak było dużo wiatru, to tego prądu było, to matka wtedy prasowała sobie. Tak że tutaj tylko ja miałem to światło. Dopiero jak Gierek, to była kompleksowa elektryfikacja wsi tutaj. Potem to jeszcze stało, jako zabytek, bo mnie szkoda było tej mojej pracy, to była gigantyczna praca, teraz to się tak lekko o tym mówi, ale, panie, każda część ręcznie, przekładnia, to dzisiaj jak mam maszyny, może łatwiej było mi samolot zrobić?

Przez okupanta Jan Czapka został wysłany na przymusowe roboty, trafił jako elektryk do produkujących pojazdy militarne zakładów Famo w dzisiejszym Wrocławiu. Przypadkowy konflikt z niemieckim pracownikiem przerodził się w awanturę i zmusił Czapkę do ucieczki przed aresztowaniem. Gromadząc na całe życie wspomnienia jak z sensacyjnego filmu – wycieńczony Jan Czapka dotarł po wielu dniach w rodzinne strony. Bał się jednak pojawić w domu, bał się sprowadzić nieszczęście na rodzinną wieś obawiając się restrykcji niemieckich (miał się dowiedzieć później, że faktycznie żandarmeria o niego rozpytywała), wcielił się więc do oddziału partyzanckiego BCh pod dowództwem płk. Władysława Owczarka ps. „Bula”, gdzie doczekał końca wojny. Co dzień patrzyła śmierć w oczy, głód, wiecznie mokre ubranie, wszy, za nic więcej – podsumowuje dzisiaj.

Jeszcze w Dąbrowie Jan Czapka ożenił się z ubogą dziewczyną, a że państwo Czapkowie byli ludźmi majętnymi i wybór Jana spotkał się ze stanowczym ojcowskim protestem – młodzi wzięli ślub po kryjomu i wyjechali na „ziemie odzyskane”, jak zresztą wtedy wiele osób z okolic Lipska nad Wisłą. Ja po prostu uciekłem z domu, wstyd się przyznać, nie chciałem wrócić na to gospodarstwo. Potem byłem w tym Złotowie, to miałem tam żywot bardzo dobry. Przyszło tam na świat ich dwoje dzieci (łącznie mamy trzech synów i jedną córkę). W okolicznych lasach Jan polował na dziki, kupiwszy od miejscowego dentysty, myśliwego – dryling. Choć pierwszy strzał zakończył się ucieczką w niepewności, czy trafiony dzik jest martwy, Jan Czapka stał się z czasem zapalonym myśliwym, jak i jego ojciec, a dziś ma przyjaciół w kołach łowieckich bodaj w całym kraju.

Gdy młoda rodzina ponownie pojawiła się na ojcowiźnie w Dąbrowie – Jan został zaangażowany jako dyrektor upadającego POM-u w niedalekim Daniszowie, koło Lipska. Ja byłem członkiem partii, tam, tego, musiałem być, jak nie byłeś, byłeś niczym. Tutaj te towarzysze z Lipska, z komitetu powiatowego, przyjechali, zrobili mnie tu przewodniczącym gromadzkiej rady narodowej. Tam byłem 3 miesiące, były narady, coś mi się czasem tak powiedziało, że oni mnie już mieli za bardzo mądrego, wiedzieli że dwie klasy gimnazjum, dyplom elektromechanika, no to na tego dyrektora. Panie, ja tam pojechałem, zobaczyłem tę rozpacz, nędzę, te ludzie panie, głodni chodzili, no. Ja mówię, ja nie chcę, ja sobie zdawałem sprawę co znaczy, panie, zakład taki. No, w końcu tak mnie skołowały, że wziąłem tego dyrektora. Panie, to było w czerwcu, to już na koniec roku załoga wzięła trzynastkę, wyprowadziłem zakład jak się należy, no a tu, jak byłem przewodniczącym gromadzkiej rady, to była taka wtedy moda na te place zabaw dla dzieci, i były dotacje. Ale nie było jak kupić tych urządzeń. To ja podjąłem próby w tym Daniszowie, porobiłem rysunki, porobiłem prototypy, fotografie, rozesłaliśmy oferty, panie, sypnęły się zamówienia. Tam byłem trzy lata, ale ja chciałem tutaj z powrotem do swojej gospodarki, bo ojciec staruszek, nie mógł, panie, jeszcze mu napisali na bramie, panie, „kułak wróg narodu”, te domiary różne, to wszystko. To ja mówię – dobra, ale, mówię, pobuduję tutaj filię POM-u w Ciepielowie. No i panie, nie z dotacji, tylko z konta obrotowego pobudowałem tę filię. I tu się zaczęła moja działalność taka – wynalazcza. Był konkurs wynalazczości, co roku zabierałem pierwsze miejsce, tam byłem gloryfikowany, nagradzany, nie powiem. Wtedy wynalazczość, to była taka moda, różne wystawy, Zwoleń, nie tylko, województwo, ale i po całej Polsce (…) Mieszkałem jeszcze na Dąbrowie, potem kupiłem tutaj takie opuszczone gospodarstwo i pobudowałem te budynki, to wszystko od zera, tu nic, panie, nie było, puste. Potem, jak już tutaj pobudowałem się, to widziałem taką wielką potrzebę rolników na maszyny rolnicze. Rolnicy mieli pieniądze, pożyczki tanie, ja na przykład jak to budowałem, wziąłem z banku na 0,2 procent pożyczkę. Potem widziałem tę chęć, pęd, byle jaką maszynę to rolnicy kupowali. To mówię, to pobuduję ten warsztat. Ja to sam, własnoręcznie, i kierownikiem budowy byłem, i projektantem, no i pomału kupiłem maszyny. Prasę hydrauliczną własnej konstrukcji, całkiem sam zrobiłem, tokarnię miałem, mam takie nożyce uniwersalne do cięcia wszystkich kształtowników. Potem mój syn był dyrektorem POM-u tutaj w Zwoleniu, dobry inżynier, i tego, to dużo pomagał, w rysunkach technicznych, i tak dalej. I tak się zaczęła ta moja produkcja. Zatrudniałem tu dwunastu ludzi, pracowali u mnie, miałem zarejestrowany – Mechanika Maszyn Rolniczych. Pieczątkę jeszcze mam. Tu się zaczęła moja naprawdę działalność na większą skalę. Wtedy było tak, że nie specjalnie trzeba było starać się o to, żeby to opublikować, wtedy tu redaktorów z różnych czasopism, czy tam z telewizji nawet niechętnie widziałem, bo zeszło czasu, a tam zakład, ludzie, to trochę to przeszkadzało, ale poświęcałem się. Nie powiem, piękne artykuły o mnie są. W tamte lata i w Warszawie wiele bywałem, Gierek mnie przyjął, Jaroszewicz. Bo oni honorowali, tylko w życiu było inaczej.

Bowiem najlepsze lata twórcze Jana Czapki okazały się zarazem najgorszymi chyba latami pod względem klimatu politycznego i gospodarczego w krajowym rolnictwie, latami bezwładu a także żałosnego oporu środowisk inżynierskich przed dopuszczeniem do głosu amatorskich talentów. Początki powszechnej sławy pana Jana wiążą się ze skonstruowaniem bardzo praktycznego ładowacza do obornika (wymienny osprzęt pozwala korzystać z niego także jak z małej koparki), maszyny która była odpowiedzią na jedyny wówczas wytwarzany przemysłowo ładowacz Cyklop. Cyklop był mało sprawny, materiałochłonny, duży, doczepiany do ciągnika, co utrudniało manewrowanie i czyniło go mało przydatnym w niewielkich gospodarstwach. Czapka zaproponował zaś urządzenie zawieszane na ciągniku, niewielkie i lekkie, które przy Cyklopie mogło by się raczej kojarzyć z ramieniem robota przemysłowego… Czapka przekornie nazwał swój ładowacz Skrzatem. Do Urzędu Patentowego zgłosił go w roku 1980, trzy lata później wniosek został rozpatrzony pozytywnie. W warsztatowych warunkach zbudowano go w 69 egzemplarzach, po czym Jan sprzedał licencję pewnej znanej fabryce. Miała obowiązywać przez rok; później, jak z irytacją opowiadał Czapka – zmienili dwie śrubki i już robili jako swoje. Według oficjalnych dokumentów, Jan Czapka miał by być tylko jednym z wielu współautorów tej konstrukcji… Podałem sprawę do sądu i, panie, wygrałem, odszkodowanie płacili. Nieładnie to dla nich było. Pan Czapka zaś, wciąż oczywiście jako jedyny konstruktor, doskonalił Skrzata; wersja Skrzat-3 miała podwyższoną nośność i była przeznaczona do zamontowania na ramie przyczepy do przewozu drewna. Powstała na zamówienie Nadleśnictwa Barycz.

W październiku 1981 roku, ogólnokrajowe forum Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Rolnictwa zostało poświęcone racjonalizacji i wynalazczości w polskim rolnictwie. Zgodnie z realiami mówiono o niedostatecznym rozwinięciu tejże wynalazczości i „szeregu przyczyn” stanu rzeczy, o potrzebie wsparcia przemysłu ruchem racjonalizatorskim, wreszcie sformułowano dziewiętnaście ważkich punktów programowych [cytuje je „Traktor” nr 2/1982 – T.D.]. A w praktyce? Od razu przeskoczmy cztery lata. W „Przeglądzie Technicznym” nr 50/1985 napisano: „niezmordowany w konstruowaniu coraz to nowych maszyn Jan Czapka wystartował na targach [pierwsze w Polsce Międzynarodowe Targi Rolno-Przemysłowe „Polagra-Agroexpo” w Poznaniu, rok 1985 – T.D.] odmularką do rowów melioracyjnych. W jednym w gruncie rzeczy celu – aby znaleźć poważnego producenta tej maszyny. Znakomitej zresztą, o ogromnej wydajności. Jednemu z jej nabywców zwróciła się w ciągu miesiąca a kosztuje ponad 300 tys. zł. Spółdzielnia, która je produkowała na zamówienie, wypuściła ich dotychczas 80 szt. U Jana Czapki zjawił się pewien Duńczyk, handlujący licencjami, aby kupić licencję i na tę maszynę. Przy okazji stwierdził, że takich interesów jakie robi w naszym kraju, chyba nie zrobiłby nigdzie. Tylko dlaczego wy sami tych wszystkich pomysłów nie wykorzystujecie? – zapytał.” A no właśnie… Z początkiem roku 1988 Jan Czapka doprowadził do powołania Stowarzyszenia Wynalazców Wiejskich, został też prezesem Zarządu Głównego. Stowarzyszenie zarejestrował Urząd Wojewódzki w Radomiu, siedzibę Zarządu ulokowano w Lipsku nad Wisłą. Jakże dziś archaicznie wygląda informacja o łączności z Zarządem: telefon Lipsko 455, centrala ręczna… Statutowe zadania Stowarzyszenia były jednak bardzo konkretne, nakierowane na wszechstronną pomoc dla, jak wtedy mawiano – „wiejskich złotych rączek”, z naczelnym wszak zobowiązaniem – powodowaniem wdrażania pomysłów wynalazczych i rozwiązań racjonalizatorskich do produkcji przemysłowej i praktyki agrotechnicznej. Zadania były te same, które przed laty dostrzegła państwowa organizacja, bo oprócz haseł nie stało się nic. Członkiem wspierającym SWW został nawet Instytut Budownictwa Mechanizacji i Energetyki Rolnictwa, naukowa placówka badawcza i opiniodawcza. A gdy przedwcześnie zmarł długoletni dyrektor Instytutu i zarazem patron permanentnego ogólnokrajowego konkursu pod hasłem „złoty pomysł złotej rączki”, prof. Roman Fąfara – z inicjatywy czasopisma „Nowa Wieś” w kwietniu 1988 roku odbyła się pierwsza edycja konkursu jego imienia na wybitne wiejskie osiągnięcia racjonalizatorsko-wynalazcze. Laureat? Jan Czapka. Znanych wówczas pomysłodawców i wynalazców we wsiach w kraju było wielu, byli nagradzani, weszli już do historii. Jednak tylko Czapka był już wtedy autorem 31 wniosków patentowych, w tym konstrukcji 6 opatentowanych maszyn wysokiej klasy technicznej, i 62 agrotechnicznych rozwiązań racjonalizatorskich. Niestety nadal, poza skromnym warsztatem w Starym Ciepielowie, produkować ich nie miał kto…

Każdy, kto śledził w ciągu lat 80. i 90. losy wynalazcy i jego konstrukcji – a poświęcone im były bardzo liczne artykuły i rozważania, szczególnie w magazynie dla wsi „Traktor”, także w „Przeglądzie Technicznym” czy telewizyjnych programach rolniczych – pozostawać musiał pod wrażeniem surrealistycznej próby sił. Z jednej strony Jan Czapka nie ustawał w tworzeniu nowych konstrukcji i oferowaniu ich do produkcji, z drugiej – urzędnicy rozmaitego szczebla, nie nazywając wszak rzeczy wprost i wiele mówiąc o zielonym świetle dla rolnictwa – wywijali się jak mogli od ostatecznych decyzji… Oprócz zasygnalizowanych powyżej złych sytuacji, wspomnijmy choćby takie tytuły prasowe: Racjonalizator jest sam, Jak wywieźć Skrzata w pole, Stonka atakuje przemysł, O maszynie do niszczenia stonki znowu głośno, Kto kogo w pole wywodzi, List o listach Jana Czapki. Nie byłoby więc dziwne, gdyby rozmowa z nim okazała się pełna goryczy. Tymczasem Jan Czapka żalów nie pielęgnuje. Bo to człowiek niestrudzony, konsekwentny, uparty, przy tym pogodny i optymistyczny.

Jednym z najistotniejszych wynalazków Jana Czapki jest urządzenie do mechanicznego zwalczania stonki, nazwane Bażant, gdyż ów ptak jest naturalnym wrogiem stonki, opatentowane w roku 1984. Zawieszane na ciągniku i napędzane przezeń urządzenie, mówiąc najprościej – omiata krzaki ze szkodników, a inspiracją dla twórcy stał się odruch obronny owada: drętwik, jak mówi pan Jan. Dotknięta, czy przestraszona ruchem rośliny stonka nieruchomieje i bezwładnie spada na dno urządzenia, skąd jest zabierana podajnikiem ślimakowym (jak w zwykłej maszynce do mięsa – mówi konstruktor) i niszczona. Dość powiedzieć, że gdy Jan Czapka wziął udział w 40 edycji salonu światowej wynalazczości w Brukseli (Brussels Eureka), w listopadzie 1991 roku, gdzie zaprezentował dokumentację udoskonalonej wersji urządzenia oraz jego wykonany przez siebie model – został uhonorowany złotym medalem. Z przeznaczeniem do niewielkich upraw Czapka wykonał także wersję w postaci ręcznego wózka, z mechanizmem napędzanym od jego kół. Jako się rzekło, Bażant należał do wynalazków najważniejszych, niestety seryjnej produkcji nie doczekał się. Oprócz złotego medalu w Brukseli doczekał się zaś odwlekania decyzji przez lata i kontrowersyjnych opinii krajowych rzeczoznawców (IBMER, przyznajmy, wystawił pozytywną), a z perspektywy czasu można już mówić o kompromitacji w tej sprawie.

Pierwszym dziełem Jana Czapki było natomiast urządzenie wibracyjne do wbijania pali, zgłoszone do Urzędu Patentowego w roku 1952. Wspomnijmy kilka innych najważniejszych: wymiennik ciepła opalany koksem (1965); zastosowanie silnika wysokoprężnego do samochodu ZiS 150 (1965) – te używane wówczas jeszcze w wielu instytucjach radzieckie ciężarówki miały gaźnikowe silniki o wielkim apetycie na benzynę; pneumatyczny dźwig kołowy (1967); urządzenie do regeneracji rozdzielaczy w ciągnikowych podnośnikach hydraulicznych (1967); pneumatyczne urządzenie do przeładunku wapna nawozowego (1965); urządzenie do mechanicznego malowania przedmiotów długich (1971); samobieżny wieloczynnościowy nośnik narzędzi Zuch-1 (1982); maszyna do rozdrabniania drewna (1986).

Na kilka słów dodatkowego omówienia zasługuje tu przede wszystkim nośnik narzędzi Zuch-1. Niewielki pojazd przeznaczony został do pracy w małych kubaturowo pomieszczeniach, głównie w szklarniach, gdzie dzięki szeregowi wymiennych narzędzi mógł być stosowany do wszystkich prac uprawowych i gospodarczych. Hamulce blokujące koła lewej lub prawej strony umożliwiały skręcanie czy zawracanie nośnikiem w miejscu.

Ciągniki – SAM-y, jedne z najpowszechniej budowanych w wiejskich warsztatach maszyn autarkicznych – dla Jana Czapki były marginesem działalności. Z perspektywy swych dokonań wynalazczych uważał je za „dziecinadę” – ale jak to mówią, na bezrybiu i rak ryba, i za nimi do mnie przychodzili, tylko pieniędzy się pozbyć żeby było na co. Tak więc w latach 90. z warsztatu w Starym Ciepielowie wyjechało sześć traktorów z różnymi silnikami, jakie akurat udało się zdobyć. Był najbardziej tradycyjny w takim pojeździe „es” czyli rolniczy silnik omłotowy, był dwucylindrowy chłodzony powietrzem NRD-owski silnik od koparki, był wreszcie silnik od Malucha, dziś coraz powszechniej wykorzystywany przez czynnych jeszcze wiejskich wykonawców niewielkich ciągników.

Było tak, że rolnicy po dwa lata czekali w kolejce na maszyny, przeważnie te koparko-ładowarki, Skrzat-2, to panie, to szło jak ciepłe bułki, to rolnicy tym pracownikom dawali specjalną premię, żeby po godzinach. Ale, wie pan, ja byłem kierownikiem, księgowym i zaopatrzeniowym, i wszystkim w jednym, żona do kościoła, a ja i w niedzielę pracowałem, dokumentację do urzędu skarbowego, do tego… Panie, materiały to jak pan chciał kupić, były, nie powiem, ale musiał pan dać stare, zużyte, dopiero – a skąd ja mogłem mieć stare, jak to nowa produkcja, chodziło o siłowniki, rozdzielacze, pompy i tak dalej. Tak, że tego, to była gehenna panie, to panie, jak się nie dało w łapę, to nie sprzedał i co? No, materiały można było kupować, ale wybrakowane, tak. Pokonanie takich absurdów stało się jednym z zadań Stowarzyszenia Wynalazców Wiejskich, któremu prezesował Jan Czapka.

Nie powiem, do końca, póki miałem siły, to prowadziłem ten zakład, no teraz… zaraz… cztery lata temu, jak wyrejestrowałem.

Jan Czapka nadal utrzymuje stronę internetową zakładu, oferując sprzedaż licencji i dokumentacji technicznej do produkcji odmularki rowów melioracyjnych Amur (zob. [on-line] http://www.ciepielow.pl/czapka/dzial.php?id=menu/kontakt )

I jeszcze wielkie zobowiązanie: otóż w 2005 roku, w zamieszczonym na tej stronie moim artykuliku (dotyczącym ciągników SAM), przemknęła się bez weryfikacji wiadomość, jakoby pan Jan Czapka już zmarł… Co gorsza, później dwukrotnie została równie beztrosko zacytowana przez korzystających z owego artykułu dziennikarzy i znalazła się w radomskich internetowych wydaniach „Echa Dnia” i „Gazety Wyborczej”. Najmocniej przepraszam Czytelników, państwa Redaktorów, a przede wszystkim – bohatera niniejszego tekstu cieszącego się dobrym zdrowiem i pogodą ducha. Panie Janie, zdrowia i sił na zawsze!

 

Regional Operational Program of the Mazovian Voivodeship 2014-2020

×

Drogi Użytkowniku!

Administratorem Twoich danych jest Muzeum Wsi Radomskiej z siedzibą przy ulicy Szydłowieckiej 30 w Radomiu. Nasz e-mail to muzeumwsi@muzeum-radom.pl, a numer telefonu 48 332 92 81.

Inspektorem ochrony danych w naszej placówce jest Katarzyna Fryczkowska, z którą skontaktujesz się mailem info@abi.radom.pl

Twoje dane zbieramy wyłącznie w celach związanych ze statutowymi zadaniami MUZEUM. Podstawą naszego działania jest przepis prawa i nasz usprawiedliwiony cel. Twoje dane pozyskaliśmy podczas pierwszego kontaktu na etapie nawiązywania współpracy. Poprosimy Cię o podanie tylko takiego zakresu danych, jaki jest niezbędny do realizacji naszych celów:

  • gromadzenie zabytków w statutowo określonym zakresie;
  • katalogowanie i naukowe opracowywanie zgromadzonych zbiorów;
  • przechowywanie gromadzonych zabytków, w warunkach zapewniających im właściwy stan zachowania i bezpieczeństwo, oraz magazynowanie ich w sposób dostępny do celów naukowych;
  • zabezpieczanie i konserwację zbiorów oraz, w miarę możliwości, zabezpieczanie zabytków archeologicznych nieruchomych oraz innych nieruchomych obiektów kultury materialnej i przyrody;
  • urządzanie wystaw stałych i czasowych;
  • organizowanie badań i ekspedycji naukowych, w tym archeologicznych;
  • prowadzenie działalności edukacyjnej;
  • popieranie i prowadzenie działalności artystycznej i upowszechniającej kulturę;
  • udostępnianie zbiorów do celów edukacyjnych i naukowych;
  • zapewnianie właściwych warunków zwiedzania oraz korzystania ze zbiorów i zgromadzonych informacji;
  • prowadzenie działalności wydawniczej.

W trosce o bezpieczeństwo zasobów Muzeum informujemy Cię, że będziemy monitorować siedzibę Muzeum z poszanowaniem Twojej ochrony do prywatności. W tym wypadku będziemy działać w oparciu o prawnie uzasadniony interes realizowany przez nas jako administratora.

Nie będziemy przekazywać Twoich danych poza Polskę, ale chcemy udostępnić je podmiotom, które wspierają nas wypełnianiu naszych zadań. Działamy w tym przypadku w celu wypełnienia obowiązku prawnego, który na nas spoczywa oraz w związku z naszym prawnie usprawiedliwionym celem.

Twoje dane będziemy przetwarzać w oparciu o uzasadniony interes realizowany przez nas jako administratora danych tj. do momentu ustania przewarzania w celach planowania biznesowego związanego z organizacją funkcjonowania Muzeum.

Przysługuje Ci prawo dostępu do Twoich danych, a także sprostowania, żądania usunięcia lub ograniczenia ich przetwarzania. Masz także prawo złożenia skargi do organu nadzorczego.

Podanie danych osobowych jest dobrowolne, ale odmowa ich podania może uniemożliwić podjęcie współpracy.

Administrator Danych Osobowych