Urszula z Morsztynów herbu Leliwa żyła w latach 1746-1825. W 1762 r. została żoną Franciszka
z Dembian Dembińskiego herbu Rawicz. Jako pani na Przysusze, Szczekocinach, Rusinowie była jedną z barwniejszych postaci życia politycznego
i gospodarczego w czasach stanisławowskich.
Agnieszka Zarychta-Wójcicka - kustosz Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddziału Muzeum Wsi Radomskiej
Urszula z Morsztynów herbu Leliwa żyła w latach 1746-1825. W 1762 r. została żoną Franciszka z Dembian Dembińskiego herbu Rawicz. Jako pani na Przysusze, Szczekocinach, Rusinowie była jedną z barwniejszych postaci życia politycznego i gospodarczego w czasach stanisławowskich. Jej mecenat uchodzi współcześnie za jeden z najciekawszych w końcu XVIII wieku.
Bogata wdowa umysłu męskiego, hojna i lubiąca wszędzie nieść pomoc - pisał o niej Karol Estreicher. Ksiądz Stanisław Chołoniewski pięknie naszkicował jej obywatelskie i towarzyskie cnoty: uprzejmość, gościnność , szczególnie zaś opiekę , pomoc i serdeczne przyjęcie osób ze świata nauki, których starościna była przyjaciółką i znawczynią. Pisał o niej: była to pani niepospolitego umysłu , znajomości niezwykłych jej płci, a w obcowaniu tak wyrozumiała i uprzejma, że nie było wieku, stanu i humoru, do którego by się ona nie potrafiła zastosować, a co podobno najbardziej jednało jej serca wszystkich, to, iż ta jej prawdziwie staropolska grzeczność i gościnność widocznie pochodziły z wyższych pobudek miłości chrześcijańskiej. Daleka więc była od wszelkiej zagranicznej szarmanterii salonowej. Oraz bardziej dosadnie: Była to herod baba o niemałej indywidualności . Jak przypuszczać zgwałciła wielu panów - nie oni ją ale ona ich [...] Miała ponoć wąsik, ale poza tym była bardzo kobieca. Niskiego wzrostu, o rysach twarzy nieco surowych, wzbudzała powszechne uszanowanie, a niekiedy bojaźń.
Każdy z domów starościny uchodził za niezwykle gościnny, urządzony z wielkim smakiem i wyszukaną elegancją. Gościnność tak często przypisywana przez cudzoziemców Polakom była wielką próbą cnót towarzyskich, ale także cierpliwości. Często przywoływano satyrę Opalińskiego: Zabić, kto wymyślił być gospodarzem w domu, lepiej zawsze gościem.
Starościna wolbromska posiadała okazały, barokowy zespół parkowo-pałacowy w Szczekocinach, barokowo- klasycystyczny dwór w Rusinowie oraz pałac
przy ul. Senatorskiej 12 w Warszawie. Często zmieniała miejsce swojego pobytu w zależności od pory roku oraz okoliczności towarzysko-politycznych. Najbardziej znany z uwagi na najdłuższe pobyty starościny był jej pałac w Szczekocinach. Tu gościła króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, Tadeusza Kościuszko czy biskupa kamienieckiego Adama Stanisława Krasińskiego, dla którego urządzała polowania na bekasy. Sam biskup głosił powszechnie: A jeżeli kto chce żyć wesół i kontent radzę mu jechać do Szczegocina, zdrowszy powróci jak od wód Spaskich albo Karlsbackich. Barwną postacią w pałacu był zięć Urszuli Dembińskiej Tadeusz Czacki (1765-1813), słynny bibliofil , założyciel liceum w Krzemieńcu, zasłużony wizytator szkół w guberniach wołyńskiej, podolskiej i kijowskiej. Na temat życia prywatnego starosty nowogrodzkiego Czackiego krążyło wiele opowieści, jego żywość i ruchliwość naturalna wiele się do tego roztargnienia przyczyniały [...] był obok tego powszechnie kochanym i uwielbianym.
Rolę jesiennej rezydencji pełnił pałac w Rusinowie w powiecie opoczyńskim, gdzie Dembińska obchodziła swoje imieniny. Zimę najczęściej spędzała w kamienicy w Krakowie przy ulicy Sławkowskiej.
Kuchnia w pałacu w Szczekocinach stała na bardzo wysokim poziomie. Wielkie dwory nie zatrudniały kobiet kucharek, uważano powszechnie, iż prawdziwie wytworną kuchnię potrafi poprowadzić wyłącznie mężczyzna. Fakt, iż ma się tylko kucharkę, uważany był za rzecz niemal wstydliwą, deprecjonował rangę domu.
W pałacu chętnie bawiono się w ślepą babkę, czyli ciuciubabkę, w lisa, gąski, w złotą kulę czy w tzw. mączkę. Większość z tych rozrywek uznalibyśmy współcześnie za infantylne. Ostatnia z zabaw polegała na tym, aby zębami podnieść pierścionek położony na górce usypanej z mąki. Nie gardzono grą w karty, która stanowiła rozrywkę salonową dostępną nie tylko dla mężczyzn, oddawały się jej kobiety, zwłaszcza starsze, które nie mogły uczestniczyć w bardziej ruchliwych zabawach i rzadko opuszczały dom. Na partyjkę wista, mariasza czy pikiety schodzili się wieczorami domownicy, przychodził ksiądz, przybywali przyjaciele. Karty w domu starościny były z pewnością często używane, ponieważ w księdze wydatków odnotowano koszty pozłocenia talii kart oraz zakupu w okresie jednego roku dwóch talii wraz z pudełkiem. Jedną z form wspólnego spędzania czasu, okazją do wykazania się sprawnością fizyczną, pewnymi umiejętnościami a nawet odwagą były polowania. O Urszuli Dembińskiej pisał Felix Sobieszczański: Panną jeszcze będąc jeździła konno i brała udział w polowaniach nawet na grubego zwierza, nie lękając się ani strzałów ani kłów dzika. Gdy została mężatką, podwoiła upodobanie w swych męskich zabawach, a więcej przypadły jej do gustu sejmiki i obrady o sprawach krajowych aniżeli uczty i tańce.
Ciekawym rodzajem rozrywki uprawianej poza domem, w której Dembińska brała udział, była krakowska \"reduta\", czyli maskarada.. Na pocz. XIX w. zakupiła na nią 4 bilety. \"Reduty\" pojawiły się początkowo w Warszawie, organizowano je w jednym miejscu w okresie między Nowym Rokiem a Środą Popielcową. Za czasów Stanisława Augusta zaczęto organizować je w innych miastach, m. in. w Poznaniu i Krakowie. Na \"redutę\" przybywano, aby tańczyć, grać w karty lub wzajemnie się sobie przypatrywać w celu odgadnięcia tożsamości, były to bowiem głównie imprezy, na które wchodzono z maskami. Za wstęp płacono bilety, ich cena obejmowała światło i kapelę. Za wszystkie pozostałe rzeczy należało płacić w środku, np. szklanka wody kosztowała 12 gr., udział w grze w karty 1 złp.
Szczekociny pełniły bardzo istotną rolę w polityce sejmikowej szlachty województwa krakowskiego i sandomierskiego. Pisano o Dembińskiej, iż trzęsła interesami województwa krakowskiego i sandomierskiego. Miała prawdopodobnie bezpośredni wpływ na pracę Komisji Porządkowej Cywilno-Wojskowej z siedzibą w Lelowie. Z jej polecenia przeniesiono siedzibę obrad Komisji do szczekocińskiego pałacu.
Urszula Dembińska hołdowała modzie z czasów panowania Sasów. Jej garderoba z wiekiem zatrzymała się na okresie, kiedy była bardzo młodą panienką. Czasy stanisławowskie były zaś okresem postępującego różnicowania się ubiorów szlachty oraz rywalizacji dwu typów strojów - narodowego i zachodniego. Suknie, w których uwieczniono Urszulę Dembińską na portretach w młodym wieku, uszyte były zgodnie z panującą modą, z głęboko wyciętym dekoltem, który zawoalowany był delikatną muślinową lub jedwabną chustą . Na portrecie Jana Chrzciciela Lampiego Dama z nutami, namalowanym pod koniec XVIII wieku, misterną fryzurę młodej starościny opasuje wstążka muślinowa z klejnotem pośrodku.
Bardzo surowo oceniał strój zachodni Jędrzej Kitowicz, nie szczędził krytyki w opisie damskich strojów. Z wyraźną satysfakcją opisywał motywy, dla których panie zakładały np. jedwabne pończochy: [...] rzuciły się do jedwabnych lub nicianych, cienkich, samego białego koloru, ponieważ w takich wydaje się noga subtelniejsza i choć w mróz dokucza zimno, za to nadgradza ukontentowanie, które znajduje dama w swojej sarniej nodze, choć to nie prawda, bo nie jedna nawet w jedwabnej pończosze ma giczały grube jak stępory.
Na początku XIX wieku Ludwik Łętowski przytoczył kąśliwy opis wizerunku starościny: chodziła na korkach z głową ufryzowaną i upudrowaną i wyglądała jak wielki ołtarz. Na ostatnim portrecie autorstwa Antoniego Kowalskiego występowała w ciemnej sukni z białym szalem, w tiulowo koronkowym czepcu przewiązanym błękitną muślinową szarfą zebraną w kokardę, na szyi widoczny krótki sznur pereł. Na lewej piersi Dembińska prezentowała order kanoniczki - złoty krzyż zawieszony u boku na kokardzie ze wstęgi pąsowej.
Urszula Dembińska przeżyła wszystkie swoje koleżanki, pierwsze damy krakowskie: obie starościny grzybowską i krakowską, Wodzicką, panią margrabinę i panią starościnę Lanckorońską, panie Wielopolskie, panią kasztelanową wojnicką i sama jedna pozostała, przypominała nam stary Kraków. Zmarła prawdopodobnie w Krakowie 7 stycznia 1825 roku, przy ukochanej wnuczce Amelii, która z powodzeniem realizowała w przyszłości wzruszający testament swojej babki. Z rozmachem prowadziła interesy, dbała o rodowy stan posiadania i zabezpieczała fundowane przez starościnę kościoły i miejscowe fundusze.
Z Dembińską, Starościną Olbromską, z Lanckorońską, Kasztelanową Połaniecką, i kilką innemi damami, z tej epoki poszła do grobu owa powaga matrony polskiej, pełna wdzięku, co nie jest sztywnością z dumy pochodzącą, lecz jakoby wspaniałą szatą wstydliwej skromnej duszy, której niedostępną towarzyszką była nieudana wesołość umysłu niezwalczonego wiekiem.